Czy wracacie do miejsc dla Was szczególnych, które kiedyś miały status - "marzenia do spełnienia"? Czy chcąc zachować pierwsze wrażenie, skonfrontowane z wizjami graniczącymi ze światem snu i jawy - wybieracie już zawsze inne kierunki (kolejne marzenia do spełnienia ;-)?
Ja, zazwyczaj, wybieram ten drugi scenariusz i wydaje mi się, jestem niemal tego pewna, że pierwszy raz złamałam swoją zasadę podróżowania (jednokrotnego odwiedzania miejsc, które gdzieś, kiedyś, w różnych okolicznościach myślowej przyrody się ujawniły i nie pozwalały o sobie zapomnieć) właśnie w przypadku Kazimierza Dolnego.
Kazimierz, obok Lublina, Puław, Nałęczowa i Czarnolasu znalazł się na trasie jednej z moich pierwszych wypraw, która uskuteczniła się "za pomocą" nieklimatyzowanego autobusu marki Autosan, wędrującego z miasta A do miasta B, pod kultowym szyldem PKS-u.
Noclegi w schroniskach PTSM, PTTK, ciężkie plecaki, gotówka w podkówce, żetony C do może akurat czynnych "budek" telefonicznych, bilety, (które, choć wyblakłe, wciąż mają moc wywoływania uśmiechu), szpulki filmów do analogowych aparatów - a na wywołanych, bywa, że prześwietlonych zdjęciach - nie Kto inny, tylko Kazimierz, domniemana Właśnie Ta Lipa w Czarnolesie, pod którą, oczywiście w nieudawanej pozie ;-) rozczytujesz się w "Dziełach zebranych" Mistrza Jana...
A Kazimierz? Przywitał mnie spochmurniałym obliczem, strugami deszczu, tłumami, dobrze wypieczonymi kogucikami, jarmarkiem, który pobrzmiewał glinianymi dzwonkami i zapachem wiklinowych cudeniek, no i... niezapomnianą pszczołą, która dzielnie goniła mój kubek z najlepszą gorącą czekoladą, jaką dane mi było w życiu wypić. :-)
Potem spacer w stronę Wisły, wizyty w galeriach, Krzyże, kościół, monumentalny renesans i attyki Przybyłów, ruiny zamku, panorama miasta, wąwozy... Ile księżyców odbija się dziś w oczach Kazimierza? Dwa, jeden, więcej, mniej...
Co się zmieniło od pierwszej mojej wizyty w Kazimierzu? Na szczęście nie tak znowu wiele. Z jednej strony - tłumy mogą nieco przeszkadzać, z drugiej - są "dowodem" na to, że ludzie nadal mają marzenia, których obraz chcą nie tylko zobaczyć, ale też przeżyć.
Tylko te zdjęcia... Do Kazimierza, według mnie, bardziej "pasują" te sprzed lat, których nie można zmienić "na klik", czy potraktować filtrem.
Te, trzymające się dzielnie kart albumu, są bardziej cenne, na tyle drogie, że nawet sami siebie nie obdarowujemy ich aurą zbyt często. Pochylamy się nad nimi dopiero wtedy, gdy prosi o nie dusza, chcąca sobie przypomnieć o tym, że upływ czasu ma w sobie moc ciszy i ukojenia.
Z tego powodu warto też udać się w gości do niedalekiego Nałęczowa. To niewielkie uzdrowisko może się poszczycić rozległym parkiem, w którym korony drzew koją, rozedrganą codziennością duszę, swoim (chciałoby się napisać - srebrzystym, no bo jakże inaczej! :-) dźwiękiem i odbiciem dostojnego oblicza w stawie. Łabędzie, kaczki, (które spotkamy nie tylko w wodzie)...
Ławeczka, na której możemy przysiąść w towarzystwie samego Prusa, pomnik Żeromskiego, galeria słynnych postaci związanych z Nałęczowem - w tutejszej palmiarni... Wody zdrojowe i pijalnia czekolady...
Czego chcieć więcej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz